„Moja miłość do Citroena rozpoczęła się w 2010 roku od modelu ZX”
Znajomy miał Citroena ZX 16V, którego przerobił do uczestnictwa w KJS-ach. Na początku była to „zwykła 16V” legitymująca się mocą 150KM, ale niestety po kilku rajdach zastukała panewka. W konsekwencji tej awarii nastąpił przeszczep serca, którego efektem było powstanie projektu „prawie Dakar” czyli ZX 16V ze zmienionym silnikiem na 163KM, który pochodził z citroena Xsara VTS.
Samochód miał m.in. odelżone i zmienione wnętrze, karbonowe boczki, fotele kubełkowe, sportowe zawieszenie, rajdowe opony, super oklejenie i to, co powodowało największy uśmiech na mojej twarzy – silnik, który wydawał niesamowity dźwięk!
Samochód sprawował się świetnie, pomimo że swap nie był wykonany zgodnie ze sztuką. Najważniejsze jednak, że to, co miało działać – działało. Samochód i jego załoga brali udział w różnych imprezach często wracając z pucharem. Jak na tamte czasy, a było to około 13 lat temu, ZX wpisywał się w tematykę rajdową wraz z Peugotami 306 GTI, Astrami GSI, Swiftami GTI oraz “szlifierkami” Hondy.
A skąd ta miłość? Wszystko zaczęło się na dawnym Stadionie Narodowym (wówczas Dziesięciolecia, a precyzyjniej na Jarmarku Europy) i “pojeżdzawek” organizowanych przez Automobil Klub Centrum. Tam można było przyjechać i pobawić się na próbie zręcznościowej. Tam również przyjeżdżał też nasz bohater – zielony ZX prowadzony przez mojego znajomego.
Pewnego razu wypatrzył mnie gdzieś w tłumie, podszedł i spytał gdzie mam mam kask.
Byłem zdziwiony tym, dlaczego zadaje mi takie pytanie, ale nie zdążyłem nic odpowiedzieć.
Nim zebrałem myśli wrócił z tłumu z kaskiem. Jedziemy! – krzyknął. Dopiero wtedy mój mózg złapał o co chodzi, a nadnercza zaczęły uwalniać adrenalinę. Wpakowałem się do tego wehikułu na fotel pasażera, zapiąłem pasy szelkowe, nałożyłem kask i ustawiliśmy się na starcie….
Na pewno czuliście ten dreszcz emocji na plecach i gęsią skórkę przy poznawaniu nowej dziewczyny lub chłopaka. Ta niepewność i motyle w brzuchu. Nie inaczej było tutaj – wszystkie okoliczności miejsca, czasu oraz emocje składały się na jedno – miłość od pierwszego wejrzenia!
…ruszyliśmy z piskiem opon. Braliśmy zakręty jeden po drugim zwinnie i szybko. Silnik pracował na wysokich obrotach zachęcając do coraz mocniejszego naciśnięcia pedału gazu. Prawy, lewy, dohamowanie, nawrót i ostatnia prosta. Całość trwała około 2 min. Powiecie pewnie, że krótko. No cóż – nie każdy pierwszy raz musi być długi…
Na mecie dochodziłem jeszcze chwilę do siebie, bo to wszystko zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Naładowany pozytywnymi emocjami nie mogłem czekać długo i jeszcze w tym samym miesiącu miałem ZX-a u siebie w garażu! Zielonego, takiego jakim jechałem na torze.
To jakie miałem z nim przygody, to osobny temat i niekoniecznie na opowiadanie, ale na dobrą książkę.
Citroeny wg. mnie to pasja ludzi, którzy codziennie je naprawiają. Klną w garażu, a potem się nimi cieszą. Dbają o nie, zmieniają. Kupują niezmierzone ilości części zapasowych, a najważniejsze: jeżdżą nimi i spotykają się w gronie ciepłych i serdecznych ludzi. Sam brałem udział w co najmniej kilku imprezach i zlotach marki i mogę zapewnić, że nie będziecie długo szukać znajomych. Choć w moim przypadku jeden się ciągle chowa, ale to anegdota jednego ze zlotu, więc: ktoś wie gdzie jest Janek?