„Dawno, dawno temu… no dobrze, to wstęp mamy już za sobą 😉”

Wcale nie tak dawno (nadal jestem najmłodszym członkiem stowarzyszenia, który posiada własne auto), zaczęła się moja historia z marką Citroen. Jednak, z motoryzacją związany jestem od lat najmłodszych. Rysowanie, lepienie z plasteliny czy też konstruowanie z klocków LEGO – wspólnym tematem zawsze były auta. Tworzyłem na kartkach rozmaite projekty, wprowadzałem na rynek (hehe) nowe marki, a inżynierowie Toyoty próbowali podkraść mi nowatorskie technologie napędu (okej, to ostatnie trochę zmyśliłem 😉). Niemniej jednak, plastyczne zainteresowanie przeniosłem na świat rzeczywisty.

Nie ograniczałem się jednak do kreatywnych prac twórczych. Miałem szczęście być posiadaczem wyjątkowego pojazdu! Zielony traktorek (TO SAMOCHÓD PRZECIEŻ – spróbuj powiedzieć inaczej! xd) był tym czego potrzebowałem. Gdyby miał zamontowany licznik, przebiegiem, zapewne mógłby dorównać typowej, budyniowej taksówce pokroju Mercedesa W124. Ileż czasu spędziłem jeżdżąc owym „autem” (dlaczego cudzysłów?), pedałując to w przód, to w tył, ćwicząc przy tym manewry parkowania. To pewnie dzięki temu, zdałem egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem 😉. Po latach jednak, brakowało mi jednego, kluczowego elementu… NAPĘDU!

Pierwszym moim pojazdem silnikowym kupionym z okazji komunii był quad „chińczyk” z motorem o pojemności 110cm3. Ale to była rakieta! Jednak, problemy były co najmniej 2 – pierwszym fakt, iż nie miałem zbyt dużego obszaru do jeżdżenia, drugim zaś było to, że…. „rakieta” ta niestety często miała problemy, żeby wzbić się ponad atmosferę. Jednym słowem,  pojazd ten był wyjątkowo awaryjny, przez miałem niewiele okazji do zabawy (no chyba, że tej z kluczem do świec xd). Warto jeszcze wspomnieć, że quad był głośny i z uwagi na ten fakt, nie cieszył się zbytnią sympatią wśród sąsiadów 😉 – nie dziwię im się. Mimo wszystko, wiele zawdzięczam temu wehikułowi. To na nim zaczynałem zabawę w mechanika. Po wielu latach, quad został sprzedany (swoją drogą prawie nie stracił na wartości) a ja…

Miałem 16 lub prawie 17 lat. W ogrodzie mojego domu stał sobie pewien pojazd, który właściwie czekał na nieuchronne złomowanie z uwagi na zaawansowaną korozję. W mojej głowie pojawiła się pewna myśl – „A co gdyby tak naprawić to auto?”. Zaznaczę, że nie miałem wtedy ani spawarki, ani tym bardziej pojęcia, jak się nią posługiwać. Jakoś to będzie. Jak zawsze. Dobra, ale o jakim pojeździe mowa? Tym „schrupanym” biedaczyskiem był poczciwy Citroen AX Spot z niezawodnym silnikiem 1.5D (o mocy bodaj 54 BM – bocianów mechanicznych). Był wiernym pojazdem mojej mamy, od której „odkupiłem go” za 1zł 😉. Tak też zaczęła się moja przygoda z marką spod znaku szewronów. Auto wstawiliśmy z tatą do naszego garażu, zaczął się demontaż i ocena zniszczeń, które poczyniła korozja. Było niewesoło. AX nie miał progów, sporej części podłogi, tylnych podłużnic a koła można było zobaczyć od wnętrza bagażnika. Cóż, ten, no, coś tam, jakoś to będzie vol.2.

Zaczęły się prace. Najpierw z użyciem blachy i nitownicy, ale gdy przyszła pora na progi i elementy konstrukcyjne – to nie mogło zadziałać. Tata skontaktował się z kolegą, który miał sprzęt i doświadczenie z ratowania aut w opłakanym stanie. Tak też, zjawił się i zaczął pracę, po czym… zachorował, gdyż miał dość częste kłopoty ze zdrowiem. Migomat został w naszym garażu, a ja… nie mogłem się oprzeć, żeby nie spróbować (do czego i tak zachęcał mnie ów kolega taty). Spróbowałem. Spodobało mi się! Ale to była niezła zabawa! Oczywiście, początkowo spawy były raczej „smarkami” ale wstawiane elementy trzymały się reszty karoserii, więc było „git”. Blacha po blasze, element po elemencie, samochód powoli nabierał kształtu.

Udało się, pierwszy remont zakończony sukcesem (brzmi jakby to była chwila, ale tak nie było 😉). Czy to wystarczy? Bynajmniej! Na scenę wkracza pierwszy „hydrowóz”. Citroen BX 19TRD z 1987 roku z silnikiem diesla z bogatą, polską historią, zakupiony za niewielkie pieniądze z uwagi na…. ależ oczywiście – korozję oraz ogólne zaniedbanie. To coś idealnego dla mnie xd. Poloneza czas zacząć! Znaczy BX’a :P. Nie zdążyłem nacieszyć się jazdą tym nietuzinkowym pojazdem a już go rozebrałem i począłem ciąć blachy oraz spawać. W tym wypadku, jako, że zakres pracy był duży a auto zasługiwało na dokładniejsze podejście, remont trwał i trwał. W międzyczasie, dzielny AX został sprzedany a nowy właściciel, zwiedził nim sporą część Europy wraz z podłączona przyczepą kempingową 😊 #duma.  Myślicie, że to koniec? Co to, to nie!

BX „się robił” a ja od dawna marzyłem o… XM’ie. Tak, BX’a kupiłem też dlatego, że bałem się poziomu skomplikowania flagowej limuzyny Citroena. Jednakże, lęki nie na długo mnie zatrzymały i stałem się posiadaczem kolejnego samochodu tej marki i drugiego, wyposażonego w legendarne zawieszenie hydropneumatyczne. W ograniczeniu moich obaw, dużą rolę zawdzięczam użytkownikom forum Klub Cytrynki. Ileż to ciekawych historii, przydatnych informacji technicznych stamtąd wyniosłem! Ponadto, jeszcze bardziej „zaraziłem się” tą chorobą, której objawem jest ślepa miłość do tych pojazdów (i podobno bardziej zielonkawa krew w żyłach xd). Po XM’a w wersji 2.1 TurboD, pojechaliśmy aż do Fromborka – miasta bardziej „Kopernikowego” niżeli jakiś tam Toruń!

Tym razem, XM był całkiem niezły blacharsko ale trochę zaniedbany mechanicznie. Mimo wszystko, szczęśliwie wróciliśmy nim do Warszawy. Dziennik pokładowy: „Melduję 2 „hydrowozy”, jeden jezdny”. Co dalej? W wolnym czasie, walczyłem z metalem w BX’ie, na zmianę, doprowadzając XM’a do coraz lepszego stanu, który był potrzebny, gdyż było to moje „główne” auto użytkowe (hehe, XM jako daily). Śmiejcie się lub nie, ale przez cały czas mojej eksploatacji, jedyną (nieprzewidzianą) awarią, było zerwanie się paska wielorowkowego (znaczy, on się nie zerwał a raczej „obrał”, więc miał szerokość mniejszą o około 3/4) – w takim stanie i tak dojechałem do domu. Pompa LHM lubi to!

Wiele radości sprawiała mi praca przy Citroenach. Jednak, prócz rodziny, nie miałem zbytnio z kim rozmawiać o motoryzacji. Mimo, że jestem osobą kontaktową i serdeczną, miałem wrażenie, że zawsze w jakiś sposób, nie do końca pasuję do otoczenia rówieśników. Sytuacja miała się odmienić. Przyszedł rok obchodów stulecia marki. Niestety, nie zdążyłem naprawić XM’a na uroczystości w Warszawie (wymieniałem wszystkie przewody hydrauliczne idące na tył auta) ale „załapałem” się na zlot w Szreniawie, organizowany przez Citroen Oldtimer Club Polska. Przyjechałem jako nowa osoba, nie znając osobiście nikogo. Zostałem bardzo serdecznie przyjęty i wreszcie poznałem innych równie chorych albo i „chorszych” :p ode mnie! Zostały mi miłe wspomnienia i nowe znajomości jednak większość mieszkała poza Warszawą. Ale, ale, zostając jeszcze na chwilę na zlocie, poznałem tam Mateusza, który to wtedy mówił o tym, że ma takiego XM’a, którego pewnie będzie się pozbywał, bo nie ma na niego zbytnio czasu w tym momencie, a szkoda, żeby się marnował. Nie byle jakiego a takiego z silnikiem V6 PRV, beżową skórą i brązowym, perłowym lakierem. LAMPKA SIĘ ZAPALIŁA.

Ciąg dalszy nastąpi… i nie będzie opowieści tylko o remontach 😉.

Podobne wpisy